
Żyrardów utkany ze wspomnień
Choć produkcja w Zakładach Lniarskich w Żyrardowie ustała w latach 90. ubiegłego wieku, miejsce przetrwało. Działa tu dziś Muzeum Lniarstwa im. Filipa de Girarda, gdzie chroni się i upowszechnia przemysłowe dziedzictwo miasta. W tę misję zaangażowała się również pani Danuta Barańska – tkaczka i magazynierka, która pracowała tu 16 lat.
Obszar osady fabrycznej i terenów poprzemysłowych rozciąga się na ponad 70 ha i wpisany jest na listę Pomników Historii. Powstałe w XIX w. miasto miało służyć robotnikom zatrudnionym w ówczesnej Fabryce Wyrobów Lnianych, w której produkcja ruszyła w 1833 r. Na potrzeby nowej fabryki sprowadzono najnowocześniejsze wówczas maszyny przędzalnicze wprost z Anglii.
Żyrardów ze swoją unikatową architekturą industrialną przeżywa dziś renesans. Dzięki funduszom europejskim rewitalizuje zabytkową przestrzeń poprzemysłową. Inwestorzy prywatni adaptują obiekty pofabryczne na cele usługowe i mieszkaniowe.
Słyszę ten rytm
Już sporo czasu minęło, od kiedy zamknięto Zakłady Lniarskie. Pamięta Pani, jak wyglądał zwykły dzień pracy?
Danuta Barańska: Zaczynał się bardzo wcześnie. O 5:12 ruszał autobus z Wiskitek do Żyrardowa. Często był tak przepełniony, że jechaliśmy na schodkach, trzymając się płaszcza osoby obok. Wszyscy jechali do pracy – do Zakładów Lniarskich albo innych fabryk w mieście. Żyrardów żył przemysłem.
W zakładach pracowały całe rodziny. Moja mama była tkaczką i dziadek był tkaczem. Pracowałam razem z siostrą na jednej zmianie. Inna z moich sióstr pracowała w przędzalni. Właściwie w każdym domu ktoś był zatrudniony w zakładach. Zakłady działały na trzy zmiany.
Jak dużo ludzi tu pracowało i co produkowaliście?
Zakłady Lniarskie miały prawie 6 tys. pracowników. Wytwarzaliśmy różne tkaniny: ścierki, obrusy, serwetki, worki cebulowe i jutowe, a także materiały na odzież. Len się nie marnował – z resztek i odpadów z produkcji robiono płyty paździerzowe. To był system zamknięty. Nawet rolnicy korzystali z działalności fabryki – podpisywali kontrakty i dostarczali len.
To ogromne zakłady i praca nielekka – 8 godzin na nogach, trzy zmiany. Ale jaka atmosfera tu panowała? Czy jako pracownicy byliście ze sobą zżyci?
Wałki z tkaniną ważyły po 80 kg. Jedna osoba nie dałaby rady sama tego przenieść – pomagałyśmy sobie nawzajem. Każda tkaczka zostawiała na materiale swój znak, zrobiony z kolorowych nitek. To taki podpis, żeby było wiadomo, który kawałek tkaniny jest jej.
Ale nie dało się normalnie rozmawiać, bo trzeba było przekrzyczeć huk 200-300 krosien. Te wymiany wałków musiały iść sprawnie. I to wszystko tworzyło więź między nami.
Hałas pracujących krosien pewnie było słychać z daleka, jak się szło do pracy?
Z ulic miasta było słychać „bicie” krosien. Dziś znowu mamy tu działające maszyny. Kiedy wchodzę do Muzeum Lniarstwa, moje serce się cieszy, gdy słyszę ten rytm – to tak, jakby wracało życie.
Wszystko odżyło dzięki Jackowi Czubakowi, dyrektorowi muzeum. To prawdziwy pasjonat. Sprowadził maszyny do tkanin żakardowych. Ocalił naszą historię. Kiedyś nawet pobiliśmy rekord Guinnessa – utkaliśmy tkaninę, którą rozciągnęliśmy przez ulice Żyrardowa. To był symbol, że zakłady wciąż są w naszych sercach.
Dziś znów działają krosna. Jest sklep z lnianymi wyrobami – nie są tanie, ale bardzo piękne, nasze. Odwiedzają nas wycieczki, przychodzą dzieci, które poznają tę historię. Atrakcji jest więcej. Obok muzeum jest ogród z wielbłądami i kozicami – to wszystko tworzy żywe miejsce.
Jak się zmienia Żyrardów dzięki funduszom? Czy lepiej się tu żyje?
Dzięki unijnym funduszom nasze miasto naprawdę wypiękniało. Wyremontowano dawne budynki mieszkalne, gdzie kiedyś mieszkali pracownicy fabryki. Odnowiono ulice, chodniki, pojawiło się więcej zieleni. Jest wspaniały zrewitalizowany park. Fundusze wsparły też szpital, który już podupadał. Dzieciaki mają nowe miejsca, dzięki którym mogą się rozwijać.
Co prawda nie udało się wyremontować wszystkiego od razu, ale to, co zrobiono, wygląda naprawdę porządnie. Mówiąc wprost – Żyrardów zyskał nowe życie. Mam tylko nadzieję, że te fundusze jeszcze będą napływać, bo miasto naprawdę na to zasługuje.
Rozmawiał Jerzy Gontarz