Tej decyzji nie żałuję!
Jakub Boratyński, Dyrekcja Generalna ds. Rynku Wewnętrznego, Przemysłu, Przedsiębiorczości i MŚP (GROW), Komisja Europejska
Jak była Pana droga do pracy w Komisji Europejskiej?
Nie była bardzo typowa – przed rozpoczęciem pracy w Komisji byłem zatrudniony w Fundacji Batorego, gdzie kierowałem programami fundacji dotyczącymi integracji europejskiej, stosunków ze wschodnimi sąsiadami i wspierania społeczeństwa obywatelskiego. A jeszcze w drugiej połowie lat 90. pracowałem dla UNHCR (Urząd Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców). W tej chwili pracuję w Komisji Europejskiej, jestem dyrektorem w Dyrekcji Generalnej ds. Rynku Wewnętrznego, Przemysłu, Przedsiębiorczości i MŚP. Odpowiadam m.in. za rynek usług, mobilność pracowników wewnątrz Unii Europejskiej, współpracę z organizacjami reprezentującymi przemysł, a także za komunikację i współpracę gospodarczą z Ukrainą. Wcześniej zajmowałem się unijną polityką cyberbezpieczeństwa, przeciwdziałaniem przestępczości zorganizowanej, a na samym początku mojej kariery w Komisji – stosunkami między Unią a Rosją w dziedzinie energii.
Działalność w fundacji i praca w administracji to dość odległe światy. Czy długo się Pan zastanawiał nad przenosinami do Brukseli?
Mój wyjazd do Brukseli nie był skutkiem jakiegoś długofalowego planu – dlatego też nie brałem udziału w pierwszych konkursach dla Polaków. W którymś momencie zadałem sobie pytanie – trochę pod wpływem przyjaciół, którzy wyjeżdżali do Brukseli – czy ta ścieżka kariery nie jest czymś dla mnie. Sprawami europejskimi bardzo intensywnie się zajmowałem – zaangażowałem się mocno w kampanię przed referendum o przystąpieniu Polski do Unii (2003 r.). Ale też byłem bardzo zadowolony z wolności, jaką dawała mi praca w prywatnej fundacji i bycie w środowisku organizacji pozarządowych. I mniej więcej rok po przystąpieniu Polski do Unii pomyślałem, że może jednak warto zajmować się sprawami europejskimi niejako od środka. I tej decyzji nie żałuję!
Coś Pana zaskoczyło w kulturze pracy Komisji Europejskiej? Jakie umiejętności i predyspozycje mogą się tu przydać?
Pierwsze wrażenie, jakie miałem – bardzo wysoki poziom merytoryczny i profesjonalny kolegów i koleżanek. Wiem, że w porównaniu z polską administracją znacznie mocniejsza jest rola eksperta/specjalisty. Innymi słowy – jeśli ktoś jest bardzo silny merytorycznie, to nawet z najniższego szczebla tej hierarchicznej instytucji może mieć bardzo duży wpływ na kształt decyzji i publicznych polityk.
Jest tu znacznie bardziej ustrukturyzowany czas pracy. Odkryciem było dla mnie przywiązanie w Brukseli do „instytucji przerwy na lunch” – to okazja do spotkań prywatno-profesjonalnych. Udział w różnych poszerzających horyzont konferencjach i wydarzeniach to z kolei czas na networking – bardzo ważny, by być zawodowo skutecznym. Nieformalne kontakty i kanały w tak dużej instytucji pełnią istotną funkcję.
Absolutnie fascynujące jest to, że pracuje się z ludźmi z całej Europy – wielość spojrzeń i tradycji kulturowych niezwykle wzbogaca. Mimo że nasze społeczeństwa są mocno „zinternacjonalizowane”, różnice kulturowe są wyraźnie widoczne – zaczynając od stylu zarządzania i dzielenia się informacją, kończąc na porze jedzenia obiadu i tym, jaką kawę zamawiamy.
Jaki trzeba mieć charakter, żeby się odnaleźć w korytarzach Komisji?
Potrzeba otwartości, umiejętności słuchania – zarówno „wewnątrz”, jak i w relacjach z państwami członkowskimi, Parlamentem Europejskim i interesariuszami. Tylko wtedy jesteśmy w stanie dobrze wyważyć, czym jest interes europejski, na którego straży powinna stać Komisja. Z drugiej strony – i to jest związane z moimi aktywistycznymi korzeniami – ważne jest, by być zdeterminowanym w dowiezieniu danej inicjatywy do celu. Procedura podejmowania decyzji jest dość skomplikowana i trzeba umieć przekonywać do swoich racji, słuchając i próbując znaleźć wspólny mianownik. Nie wolno się zniechęcać, jeśli zabiera to dużo czasu. Wiele z naszych działań ma długofalowy charakter i czasem trzeba cierpliwie czekać na owoce.
Ważna jest też, oczywiście, wiedza – buduje się ją nie tylko, studiując dokumenty i raporty, ale w ogromnym stopniu poprzez rozmowy, uczestnictwo w wydarzeniach. Podam przykład. Zajmuję się polityką przemysłową i bardzo sobie cenię szczere, otwarte rozmowy z przedsiębiorcami z całej Europy (jak też z przedstawicielami w Brukseli). Pozwala to lepiej zrozumieć, co realnie się dzieje, z jakimi problemami musimy się zmierzyć, i wreszcie – jakie polityki i decyzje mogą coś zmienić.
Czy Bruksela da się lubić?
Osobiście bardzo lubię Brukselę. Mogę powiedzieć, że jest to teraz dla mnie najbliższe miasto oprócz Warszawy, z której pochodzę i gdzie spędziłem większość mojego życia przed wyjazdem.
Dzielnica europejska, przez której pryzmat wielu odwiedzających postrzega Brukselę, daje fałszywy obraz tego, jakie jest to miasto. Wspaniała architektura (choć niekoniecznie monumentalna), niezwykła różnorodność miejskiego krajobrazu, mieszanka kulturowa i etniczna, mnóstwo terenów zielonych, oferta kulturalna. Olbrzymie różnice ekonomiczne powodują, że są też problemy – np. jeśli chodzi o czystość ulic czy poziom przestępczości, Bruksela jest na pewno w tyle za Warszawą. Ale nie zmienia to mojego pozytywnego stosunku do tego miasta.
Jak koledzy z Komisji postrzegają Polaków?
Generalnie mam poczucie, że Polacy są pozytywnie oceniani w Komisji. Mają reputację osób ciężko pracujących i zdeterminowanych. Czasami nawet może zanadto upartych 😉.
Czytaj inne rozmowy z pracownikami Komisji Europejskiej:
Maria Galewska: Bruksela mnie wciągnęła