18 lat w Unii Europejskiej
Najważniejszy był efekt dźwigni: strumień środków na konkretne cele dla samorządów, przedsiębiorców czy rolników wywołał ogromną presję modernizacyjną – mówi Adam Struzik, marszałek województwa mazowieckiego.
Jest Pan najdłużej urzędującym marszałkiem województwa w kraju. Sprawując swój urząd od 2001 r., był Pan nie tylko świadkiem, ale i uczestnikiem polskich starań o członkostwo w Unii Europejskiej. Jak Pan wspomina ówczesne oczekiwania i atmosferę?
Moje zaangażowanie na rzecz naszego zbliżenia z zachodnimi strukturami – NATO i Unią Europejską – zaczęło się jeszcze wcześniej. Jako senator dwóch kadencji (1991-2001) uczestniczyłem w przebudowie polskiego systemu prawnego, tak by był gotowy do akcesji do UE.
Byłem w parlamencie w czasie, gdy Polska składała wnioski stowarzyszeniowe. Od 2003 r. jestem członkiem Komitetu Regionów, czyli reprezentacji władz lokalnych i regionalnych na poziomie europejskim. Ta tematyka od początku była mi więc niezwykle bliska.
Więcej było wtedy obaw czy nadziei?
Z jednej strony nadzieja reprezentowana przez część społeczeństwa i klasę polityczną, która miała świadomość, że tylko w strukturach międzynarodowych możemy zapewnić Polsce rozwój, pokój i bezpieczeństwo.
Z drugiej strony lata 90. były bardzo trudne. Zmiana ustroju gospodarczego i politycznego miała swoje drugie oblicze. Oznaczała kłopoty egzystencjalne i materialne wielu ludzi. Na to nakładały się emocjonalne spory światopoglądowe – nie brakowało głosów, że Unia nas wchłonie, pozbawi tożsamości narodowej. Do dziś zresztą pobrzmiewają echa tamtej dyskusji o tym, czy lepsza jest Europa ojczyzn czy Europa regionów. W mojej ocenie ten podział nie ma większego sensu. Liczy się bowiem to, że bezpieczeństwo i rozwój możemy zachować, wyłącznie będąc częścią większej, demokratycznej całości.
Rzadko dziś pamięta się o tym, że do wysokiej frekwencji w referendum akcesyjnym – ponad 50 proc., nigdy wcześniej i później tak wielu z nas nie wzięło udziału w referendum – i ostatecznej przewagi głosów na „tak” przyczyniła się zdecydowana postawa Jana Pawła II. Ojciec Święty powiedział wtedy, że Europa powinna oddychać dwoma płucami. I dziś – także przez pryzmat wojny w Ukrainie – widać, jak prorocze były to słowa.
Jak na akcesję zapatrywały się samorządy, które dopiero zaczynały się rozwijać?
Samorządy gminne miały za sobą już ponad dekadę funkcjonowania. Nowością były samorządy regionalne – wojewódzkie i sejmiki, których powstanie pośrednio wiązało się z przyszłym członkostwem. Potrzebowaliśmy podmiotów zdolnych do realizacji strategicznych zadań polityki regionalnej – dużych inwestycji infrastrukturalnych, decyzji o zagospodarowaniu przestrzennym, kierunkach rozwoju regionu itp.
Dodatkowym impulsem sprzyjającym rozwojowi samorządów była reforma finansów publicznych w 2004 r. Zapewniła ona uporządkowanie działów w dochodach podatkowych – samorządy zaczęły partycypować we wpływach z podatku dochodowego od osób fizycznych i prawnych. Przyzwoite dochody własne, w połączeniu ze środkami zewnętrznymi, głównie unijnymi, pozwoliły nam na przyspieszony rozwój i inwestycje w obszary, na które wcześniej brakowało środków.
18 lat w Unii szybko minęło. Jesteśmy już pełnoletnim członkiem. Czy wraz z dojrzałością metrykalną osiągnęliśmy dojrzałość gospodarczą i polityczną?
Polska zrobiła olbrzymi postęp w ciągu ostatnich 33 lat. Jednym z takich kamieni milowych było na pewno powołanie samorządów, drugim – członkostwo w UE. W moim odczuciu dzięki tym decyzjom mamy najdłuższy w całej historii Polski 33-letni okres pokoju i rozwoju. Często sobie tego nie uzmysławiamy, a przecież między I a II wojną światową dane nam było zaledwie 21 lat wolności. Patrząc z dowolnej perspektywy – poziomu województwa czy pojedynczego osiedla – odnotowaliśmy ogromny awans cywilizacyjny.
Jednoznacznie dodatni rachunek netto – 150 mld euro, już po zapłaceniu przez nas składek – to nie wszystko, choć to więcej niż roczny budżet Polski.
Najważniejszy był efekt dźwigni: strumień środków na konkretne cele dla samorządów, przedsiębiorców czy rolników wywołał ogromną presję modernizacyjną.
Jak się dostawało 50 czy 80 proc. dofinansowania, warto było inwestować w swoją firmę, szkołę, teatr, drogę, wymianę taboru. Wszyscy szukali więc sposobów, aby jak najlepiej wykorzystać środki zewnętrzne i własne w celu poprawy rzeczywistości, w której żyjemy.
Dla przedsiębiorców i rolników otworzyły się nowe rynki. Dzięki wykorzystaniu tej szansy jesteśmy dziś unijnym potentatem na rynku żywności, choć jeszcze nie tak dawno importowaliśmy więcej, niż eksportowaliśmy. Dziś ten sektor generuje wyraźną nadwyżkę, kompensującą deficyty w obrotach innymi towarami.
Ale jestem też realistą i wiem, że bez naszego wysiłku, bez naszych pieniędzy, determinacji lokalnych wspólnot, przedsiębiorców, rolników, a także w pewnym sensie klasy politycznej, ten bezprecedensowy awans nie byłby możliwy.
A czy osiągnęliśmy dojrzałość rozumianą jako gotowość do mierzenia się z nowymi, często ponadnarodowymi wyzwaniami?
Życie zaskakuje nas bardziej, niż to sobie wyobrażamy. Pandemia pokazała nam, że zagrożenie może przyjść z kierunku, którego nie docenialiśmy. Klimat przypomina nam coraz częściej, że musimy przestawić się na inny model życia, pozyskiwania energii, gospodarowania zasobami. To wszystko jest naszą zbiorową odpowiedzialnością.
Na to nałożyło się kolejne wyzwanie. Okazało się, że w bezpośrednim sąsiedztwie UE może dojść do konfliktu, którego twórcy Unii w ogóle sobie nie wyobrażali. Przypomnijmy, że głównym celem Wspólnoty Węgla i Stali było zbudowanie takiego systemu koegzystencji, by na Starym Kontynencie nie doszło nigdy więcej do wojny. A tymczasem już samo aspirowanie Ukrainy do włączenia się w struktury UE wywołało furię Rosjan…
Czy Unia jest dojrzała? Czy my jesteśmy dojrzali? Zawsze systemy i organizacje ponadnarodowe podlegają ewolucji, nie wszystko możemy przewidzieć.
Ale zyskaliśmy już świadomość, że razem jesteśmy bardziej odporni.
Nawet nie próbuję sobie wyobrażać, co by było, gdybyśmy dziś byli poza Unią i NATO. Dlatego mam osobistą satysfakcję, że z taką determinacją – choć nie bezkrytyczną, wszak zawsze uważałem się za europragmatyka – dążyliśmy do tego członkostwa.
Przez trudne czasy – kryzysu finansowego, pandemii, teraz wojny – łatwiej przejść wspólnie?
Bez wątpienia. Kryzys finansowy dotknął nas wszystkich boleśnie, ale pomyślmy alternatywnie – czy bez UE Grecja nie skończyłaby jako definitywny bankrut? I ta odporność na paroksyzmy jest jedną z wielkich wartości Unii. Jeśli szukać dowodów na trafność powiedzenia „razem możemy więcej”, to nasza obecność w Unii codziennie nam takich dowodów dostarcza. Potrafiliśmy razem wyjść z kryzysu finansowego, a Polsce dodatkowo udało się utrzymać dodatni przyrost PKB. To też pośrednio zasługa akcesji – jako prawie 39-milionowy kraj mieliśmy tak wiele do nadgonienia, a procesy modernizacyjne były tak rozpędzone, że kryzys finansowy nie uderzył w nas tak mocno, jak w inne kraje.
Formalnie region uczestniczył w trzech unijnych perspektywach. Czy to były przenikające się etapy, czy zupełnie oddzielne elementy, które wymagały innego podejścia?
Precyzyjniej ujmując – za nami dwie pełne perspektywy, ponieważ ta pierwsza, skrócona (2004-2006), stała pod znakiem bardzo scentralizowanych programów. Możemy kompleksowo oceniać perspektywę 2007-2013 (z opcją wydatkowania do 2015 r.) i 2014-2020 (z rozliczeniem do 2023 r.).
To na pewno jest proces ciągły, nawet jeśli akcenty różnie się rozkładają, a polityki UE są z czasem modyfikowane. Wspólnym mianownikiem była, jest i będzie szeroko rozumiana modernizacja. Pierwsza perspektywa zapisała się w naszej najnowszej historii jako okres przebudowy gospodarki, dużych projektów infrastrukturalnych, wprowadzenia pojęć innowacyjności i konkurencyjności, ale także pomocy małym i średnim firmom.
W drugiej perspektywie akcent był położony mocniej na cyfryzację. Pojawiły się także pierwsze istotne projekty dotyczące wyzwań klimatycznych – obniżenia zużycia energii, dywersyfikacji źródeł energii itp.
Nowa perspektywa, która powinna się już zacząć, będzie zdominowana właśnie przez te tematy – cyfryzacji (jako szansy na poprawę wielu sfer naszego życia) oraz klimatu.
W latach 2004-2006 samorządy wskakiwały w biegu do unijnego pociągu, dziś same negocjują programy, same je realizują…
Bez wątpienia proces dojrzewania, głównie przez samokształcenie, dokonał się. Mówiąc o podmiotowości, pamiętajmy jednak, że samorządy wojewódzkie w 40 proc. decydują o dystrybucji środków europejskich, 60 proc. pozostaje w gestii rządu.
Na pewno przez te 18 lat wykształciliśmy odpowiednią kadrę ludzi, którzy są ekspertami od oceny i rozliczania wniosków. Mamy przejrzyste procedury. Uznanie należy się też beneficjentom – przebyli tę niełatwą drogę z nami. Wnioski nie są proste, a mimo to oni poruszają się po świecie unijnych wymogów i wskaźników bardzo sprawnie i skutecznie.
Jak Pan porównuje Mazowsze z 1998 r., gdy zostawał Pan radnym sejmiku, z Mazowszem 2022, co wybija się na pierwszy plan?
Jestem samorządowcem z krwi i kości – jedynym, który został w sejmiku ze składu z 1998 r. Mogę więc z dumą powiedzieć, że na naszych oczach Mazowsze wykonało olbrzymi skok cywilizacyjny.
To jest najsilniejszy region w Polsce, o największych perspektywach – wytwarzamy 24 proc. polskiego PKB. W sferze B+R jesteśmy absolutnym liderem – mamy 35 proc. krajowego potencjału. PKB Mazowsza to 150 mld euro, dla porównania to tyle, ile Ukraina miała przed wojną i 2,5 razy więcej niż Bułgaria.
Mazowsze jest oczywiście regionem bardzo zróżnicowanym wewnętrznie. 80 proc. z 200 tys. firm działa w metropolii warszawskiej. Niwelowanie tego dystansu wymaga lat, staramy się wspierać wyrównywanie szans i możliwości rozmaitymi programami – z dobrym skutkiem. Jeśli chodzi o proporcjonalny wzrost, część pozametropolitalna ma lepszy wynik niż centrum.
Ile w rozwoju Mazowsza zasługi Unii Europejskiej?
Przyjmuje się, że 1-2 proc. polskiego PKB zawdzięczamy programom unijnym. Codziennie, na każdym kroku widzimy, jak niezwykle inspirujący wpływ na nasz region ma Unia i jej programy, począwszy od budowy ważnych węzłów komunikacyjnych, dróg ekspresowych, ścieżek rowerowych, modernizacji muzeów, kin, teatrów czy rozwoju uczelni, na których przybywa najnowocześniejszych, na skalę europejską, laboratoriów. Gołym okiem widać, jak wsparcie funduszy europejskich rozwija i zmienia na lepsze Mazowsze.
Poza programami unijnymi są jeszcze programy krajowe i samorządowe. Nie do przecenienia jest także rola kapitału zagranicznego – w regionie działa ok. 20 tys. firm z kapitałem zagranicznym, najczęściej – unijnym.
Trzy projekty, bez których Mazowsze nie byłoby takim, jakim je znamy, to…
Trudne pytanie, bo wszystko zależy od skali. W takim samym stopniu cieszą mnie wielomilionowe inwestycje w infrastrukturę, jak i to, że szkoła podstawowa pozyskała nowe pomoce edukacyjne i zorganizowała dodatkowe zajęcia dla uczniów. Nie ma takiej dziedziny życia, w której nie dokonał się postęp – opieka medyczna, kultura, nauka, edukacja, przedsiębiorczość, drogownictwo czy kwestie środowiskowe. Przypomnijmy sobie choćby stan Wisły sprzed 25 lat…
Mierząc skalą, największe przeobrażenie nastąpiło w transporcie zbiorowym. Dzięki unijnemu wsparciu praktycznie wymieniliśmy cały tabor Kolei Mazowieckich (prawie 64 mln pasażerów rocznie przed pandemią) i WKD (8 mln pasażerów). Do tego dochodzi zmodernizowana SKM w Warszawie (20 mln pasażerów).
Gdyby nie Unia, nie byłoby tak szybko kolejnej linii warszawskiego metra.
Unii zawdzięczamy lotnisko w Modlinie, które w maju tego roku osiągnęło najlepszy wynik w swojej historii, obsługując 307 tys. pasażerów. Przed pandemią miało ponad 3 mln pasażerów rocznie.
A mieszkańcy? Można dostrzec przemianę w ich mentalności przez te 18 lat?
Otwarcie granic, możliwość podróżowania czy nauki za granicą pomogły nam się rozwinąć. Jesteśmy dziś bardziej tolerancyjni, odważni. Bez członkostwa bylibyśmy pewnie bardziej wsobni, wyizolowani.
Konkurencyjność wymusiła na nas też zmiany w podejściu do zarządzania firmami czy gospodarstwami rolnymi – co przekłada się na stały wzrost efektywności.
Nazwał Pan siebie europragmatykiem. To ocena sprzed 18 lat czy także obecna?
I wtedy, i dziś. Obecnie jednak z przesunięciem w stronę euroentuzjazmu. Choć oczywiście potrafię być krytyczny wobec niektórych przerysowanych czy zbiurokratyzowanych elementów UE. Ta dyskusja trwa zresztą i w samej Unii, w Komitecie Regionów czy w parlamencie. Jak sprawić, by unijne struktury i projekty były bliżej ludzi?
Powtórzymy jedno z pytań, ale tym razem w kontekście przyszłości. Ma Pan więcej obaw czy nadziei w odniesieniu do UE?
Moje największe obawy są związane z tym, że nasz rząd i sejmowa większość prowadzą absurdalne spory z Unią Europejską.
Samej Unii i o nią się nie boję – dalej szybko się rozwijamy. Myślę, że jeszcze perspektywa i to my będziemy w gronie krajów, które mocniej pomagają, niż są wspierane. UE będzie się rozwijać i coraz bardziej integrować – to nieuchronne. Gdy Lech Wałęsa mówił kiedyś o UE jako Stanach Zjednoczonych Europy, wielu komentowało, że to herezja. A to nasze być albo nie być – jesteśmy zbiorem relatywnie niewielkich państw. W kontekście wyzwań, w tym rosnącej potęgi krajów azjatyckich, musimy być mocniej zintegrowani, jeśli mamy zachować konkurencyjność.
Czy miałby Pan jakieś informacje dla tych, którzy czekają na uruchomienie nowego programu regionalnego – Fundusze Europejskie dla Mazowsza?
Zacznę od dobrej wiadomości – dzięki podziałowi statystycznemu, który udało nam się przeforsować na poziomie krajowym i europejskim, zyskaliśmy dodatkowe 100 mln euro z Europejskiego Funduszu Społecznego Plus. Musimy o te środki skorygować nasze plany alokacji.
Gorszą wiadomością są opóźnienia w procesie podpisania Umowy Partnerstwa (najważniejszy dokument między Polską a UE, określa, jak i na co można wydawać unijne fundusze – przypis red.). Ciągle mamy realną szansę, by nabory rozpoczęły się 1 stycznia 2023 r. I tej wersji się trzymajmy!
Rozmawiali Jerzy Gontarz i Małgorzata Remisiewicz